Oczy na niebie
Podczas I wojny światowej nieudolność dowódców podążała w ślad za niedojrzałością prezydentów, kanclerzy, cesarzy i ministrów wojny. Zwykły żołnierz stanowił mięso armatnie, wciśnięte w błoto okopów i rzucane rozkazem w ogniową nawałę karabinów maszynowych i dział. Jedynym rodzajem sił zbrojnych, który wymknął się spod kontroli generałów wojsk lądowych i usiłował przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, było raczkujące jeszcze lotnictwo.
Gdy w 1913 roku pierwsze chmury zaczęły gromadzić się nad Europą i armie wielkich mocarstw czyniły ostatnie przygotowania do szybko zbliżającej się próby sił, wszystkie miały już w swym składzie lotnictwo wojskowe i starały się znaleźć możliwie najlepsze sposoby jego wykorzystania. Przed niespełna 11 laty pierwsze nieporadne susy nad zielonymi błoniami Karoliny Północnej na płaskowyżu Kitty Hawk wykonał delikatny ,,Flyer” braci Wright; zaledwie sześć lat później francuski pilot Louis Bleriot wprawił świat w zdumienie, przelatując swoim samolotem z Sangatte na Wyspy Brytyjskie nad kanałem La Manche. Wielu zastanawiało się, czy delikatna maszyna zbudowana z drewnianych listew, fortepianowego drutu i płótna może się na coś przydać na wojnie?
,,Walka samolotów między sobą – to głupia i bezcelowa zabawa, która może nastąpić tylko przypadkowo”
— oceniał w sierpniu 1914 roku angielski ,,The Daily Telegraph”
Rychło jednak zastosowanie się znalazło: był to powietrzny zwiad i wzrokowy ogląd wyników artyleryjskiego ostrzału. Dotychczas rozpoznania dokonywały w terenie niewielkie patrole kawalerii, najruchliwszej formacji w wojsku. Ich możliwości były jednak dość skromne, wobec czego samolot jawił się jako wprost idealny następca.
Francuski pilot Rolland Garros rzucił pomysł, by karabin umocować z przodu i celować całym samolotem, aby
...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta