W Polsce jest potrzeba silnej ręki
Jerzy Bralczyk, językoznawca | Liberalni politycy sięgają w Polsce po środki patetyczne, przejmują język przeciwnika. A partie, które wkraczają na terytorium przeciwnika – przegrywają.
Rz: Od czasów antycznych wiadomo, że politycy istnieją poprzez język, jakim się posługują. Na ile zróżnicowany jest nasz język polityki?
W Polsce widzę cztery podstawowe wzorce języka publicznego. Pierwszy to konserwatywno-narodowy język prawicy; bogoojczyźniany, oparty na wartościach romantycznych, bardzo mocno antagonizujący. Tworzy on wyraźną opozycję „my–oni" i odwołuje się do walki, mówi: jesteśmy depozytariuszami prawdy, a oni nie. To język patosu, wzniosłych polityków, ale zarazem rozemocjonowanych kiboli. Drugi można wiązać z eurożargonem; to język politycznej poprawności, odwołujący się do wzorców oświeceniowych, do wiedzy, rozumu. Jest sterminologizowany, mamy tu wiele różnych norm, standardów, także scjentyficznych fraz trudnych do zrozumienia. Jego bazą jest po części nauka, prawo, urząd. Nawiasem mówiąc, do podobnej bazy pojęciowej nawiązywała czasami frazeologia socjalistyczna. W modelu stalinowskim też było trochę urzędu, trochę nauki. Przecież materializm dialektyczny udawał właśnie naukę... Trzeci wariant to język sensacyjny, który sięga do ulicy. Trochę przypomina język socrealizmu: jest prosty, populistyczny.
To język partii antysystemowych?
Tak, sięga do niego na przykład Kukiz'15, który próbuje nie być partią, ale oczywiście nią jest. Mocno sięgały do niego Samoobrona i Ruch...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta