Syndyk nie jest grabarzem
Zakład był w katastrofalnym stanie. Wartość jego zobowiązań – ponad 300 mln zł – przekraczała wartość majątku. Lista wierzycieli liczyła 2800 pozycji, a ludzie od trzech miesięcy nie dostawali pensji. Ale huta działała, dlatego draństwem z mojej strony byłoby jej zamknięcie - mówi Marek Leszczak, ekonomista, syndyk masy upadłościowej.
Plus Minus: Pamięta pan dzień, w którym zwolnił pan wszystkich pracowników huty?
Takich dni się nie zapomina. Spotkałem się z pracownikami w stołówce w dwóch turach, na styku kolejnych zmian. Mógł przyjść, kto chciał. Przyszli chyba wszyscy, a przynajmniej zdecydowana większość załogi.
I co im pan powiedział?
Że dzisiaj jest ten najczarniejszy dzień, pogrzeb, bo muszę podjąć bardzo niepopularną decyzję.
Ilu osób dotyczyła ta niepopularna decyzja?
W hucie pracowało ponad 1900 osób. Powiedziałem im od razu, że zwalniam ich po to, abym mógł im wypłacić zaległe pensje.
Uwierzyli?
Atmosfera była ponura. Czułem przede wszystkim niepokój.
A co dalej?
Zapewniłem, że zostaną niezwłocznie zatrudnieni, ponieważ od dzisiaj myślimy wyłącznie o przyszłości, bo gorzej już być nie mogło i teraz zaczynamy odbijać się od dna, ale nie odbijemy się od niego bez nich.
Kiedy ich pan zatrudnił?
Od razu, dzień, może dwa później. Wanny były rozgrzane, huta musiała pracować – produkować i zacząć zarabiać.
To po co był ten radykalny krok?
Dzięki zwolnieniu mogłem zaciągnąć zobowiązanie z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych i wypłacić...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta