Gdy mniej znaczy więcej
Tydzień temu pisałam o organizacjach pozarządowych, tak zwanych NGO-sach. Pisałam krytycznie i może nie zaznaczyłam dostatecznie, że pisałam przede wszystkim o organizacjach, które panują nad innymi organizacjami, zajmują się głównie rozdawaniem grantów i lubią nazywać swoją misję (najlepiej pisaną wielką literą) „budowaniem społeczeństwa obywatelskiego".
Organizacje te lubią mieć w nazwie słowa takie jak „demokracja" i „wolność", a gdy patrzy się na ich działania, przypomina się powiedzenie Bertolta Brechta, „że najwięcej ludzkości mają w gębie ludożercy".
Z samego zwrotu o „budowaniu społeczeństwa obywatelskiego" wynika, że ci budowniczy nie rozumieją, co to takiego jest. Do stworzenia społeczeństwa obywatelskiego potrzebne są przede wszystkim dobre prawo i atmosfera, w której może się ono rozwijać. I ludzie, którzy odczuwają potrzebę zmiany lub poprawienia czegoś konkretnego, na przykład pomocy kalekom czy bezdomnym, stworzenia konkretnego stowarzyszenia, które chce coś konkretnego zbudować, byle to nie było samo społeczeństwo. Pieniądze nie są na początku potrzebne. Powiedziałabym nawet, że bardziej wtedy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta