Porażka jakich mało
Miał być ostatnią nadzieją socjaldemokratów, przyszłym kanclerzem, co najmniej liderem opozycji. Zamiast tego spektakularnie wszystko przegrał. Ale nagły upadek Martina Schulza nikogo w Niemczech specjalnie nie zmartwił.
Kariera Martina Schulza skończyła się, gdy zaczął mierzyć zbyt wysoko. Zapragnął zostać następcą Angeli Merkel, przywódcą najpotężniejszego gospodarczo państwa w Europie. W ten sposób na 62-letnim niemieckim polityku skupiła się uwaga świata. Okazało się, że nie jest w stanie działać pod tak dużą presją.
Dzisiaj jest przedwczesnym emerytem. Ale jeszcze rok temu był wielką nadzieją niemieckich socjaldemokratów. Miał być zbawicielem i odnowicielem, który wyciągnie SPD z zapaści ostatnich lat i uratuje najstarszą partię polityczną od stoczenia się w historyczny niebyt.
Z perspektywy czasu widać, że nie miał wielkich szans na pokonanie Merkel. Ale jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie było to wcale oczywiste. Zagrał va banque o całą pulę, marząc o urzędzie kanclerskim. Poległ na całej linii. Gwoli ścisłości, nie był sam, grał w orkiestrze złożonej z 463 tys. członków SPD i milionów sympatyków niemieckiej socjaldemokracji, którzy początkowo w Schulza wierzyli.
Martin Schulz nie ma dzisiaj dobrej prasy w Niemczech. Właściwie nigdy nie był pupilkiem mediów. Cieszył się co najwyżej poważaniem jako szef Parlamentu Europejskiego. Unijna kariera Martina Schulza była w gruncie rzeczy czymś wyjątkowym. Dzięki sprzyjającemu zbiegowi okoliczności dwukrotnie został wybrany na przewodniczącego europarlamentu i otarł się nawet o szefostwo Komisji Europejskiej....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta