Rachunki i porachunki
Rozumiem ludzi, którzy uznają nowe „Wesele" Wojciecha Smarzowskiego za oczyszczającą terapię, ale korzystanie z dawnych wstydliwych dla Polaków wydarzeń we współczesnych ideologicznych wojenkach budzi we mnie opór. Pouczanie i pogarda to nie recepta na ambitny film.
Pamiętam mój prywatny spór sprzed jakichś sześciu lat z pisarzem o konserwatywnych poglądach. On atakował pierwsze „Wesele" Wojciecha Smarzowskiego, film z 2004 roku, za przerysowane drwiny z portretowanej przezeń prowincjonalnej weselnej zbiorowości. Wydawały mu się tak grube, że uznał ten film za intencjonalnie antypolski.
Spytałem wtedy, czy Nikołaj Gogol, portretując rosyjską XIX-wieczną prowincję w „Martwych duszach" czy „Rewizorze", był antyrosyjski. Uznawałem prawo reżysera do hiperboli i nawet szczypty niesprawiedliwości, bo każdy taki obraz „z życia polskiej prowincji" prowokuje natychmiast uogólnienia. Skądinąd miałem poczucie, że Smarzowski aspiruje do roli dyżurnego autora satyr na Polaków. Nie mogły o tym nie przekonywać jego kolejne filmy (w najmniejszym stopniu „Róża" i „Wołyń").
Łatwo popaść w wykonywaniu takiej misji nie tylko w przesadę, ale też w manierę i banał, pokrywane aranżowaniem efektownych scenek, które wykonują znani i sprawni aktorzy. A jednak dawałem mu kredyt zaufania – właśnie ze względu na te efekty. Znajdowałem w nich prawdę o człowieku i świecie, nawet jeśli okrutną i zdeformowaną, to sugestywną.
Swastyka na plecach
Wesele" czy „Dom zły" nie miały jeszcze ambicji większych niż obyczajowe obserwacje, chociaż nie darował sobie Smarzowski w tym pierwszym filmie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta