Sportowców nikt nie pytał o zdanie
Na śniadanie szliśmy w otoczeniu policjantów. Wtedy dowiedzieliśmy się o ataku na wioskę olimpijską, ale czy ktoś zginął – nie wiedzieliśmy. Do tych tragicznych wydarzeń doszło w bloku znajdującym się jakieś sto metrów od naszego Rozmowa z Włodzimierzem Lubańskim, kapitanem piłkarskiej reprezentacji polski, w 50 lat po tragedii w Monachium
Co najlepiej pan zapamiętał z tamtych igrzysk? Mecz ze Związkiem Radzieckim, finał z Węgrami czy atak terrorystów palestyńskich?
Tego nie można od siebie oddzielić. Więc najprościej byłoby powiedzieć, że najlepiej zapamiętałem emocje. Tyle że w przypadku naszej reprezentacji one nie zaczęły się na igrzyskach, tylko znacznie wcześniej.
Tak, słyszałem, że Jacek Gmoch oraz dwaj młodzi prominentni działacze partyjni z otwartymi głowami – Jan Maj i Witold Dłużniak – opracowali raport o stanie polskiego futbolu i dali go panu z prośbą o przekazanie Edwardowi Gierkowi. On zobaczył, zapalił zielone światło dla piłki i dzięki temu zaczęły się sukcesy.
Bzdura. Nic mi o tym nie wiadomo. Z Gierkiem widzieliśmy się raz jako piłkarze Górnika, kiedy pokonaliśmy w Chorzowie Dynamo Kijów. A potem dopiero po igrzyskach, kiedy dekorował nas orderami. Kiedy zaczęliśmy wygrywać, staliśmy się dla władzy bardzo użyteczni, bo wielu polityków uważało, że dzięki nam ocieplą swój wizerunek. Chcieli pokazać, że są tacy sami jak wszyscy. Skoro Polacy kibicują, to my też. Faktem jest, że wśród przedstawicieli władzy było wielu prawdziwych kibiców i sporo takich, którzy w tym rzekomym kibicowaniu widzieli interes.
Reprezentacja złożona z dobrych...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta