Jak Michael Jordan nie został baseballistą
30 lat temu najlepszy koszykarz świata grał w baseball. Ten jeden raz można było zobaczyć Michaela Jordana bezradnego, a momentami wręcz nieporadnego.
Był przedostatni dzień lipca 1994 r., gdy grający w baseball od kilku miesięcy Jordan zaliczył swój pierwszy home run, czyli dalekie punktowe odbicie, o którym marzy każdy zawodnik. Następnie w niespiesznym tempie okrążył cztery bazy i wskazał ręką w stronę nieba, dając w ten sposób znak, że to prezent dla jego nieżyjącego ojca z okazji przypadających następnego dnia urodzin. – Chciałbym, żeby tu był i mógł to zobaczyć. Ale i tak wiem, że to widział – powiedział. Wybitą przez niego piłkę zgarnęło dwóch kibiców (w baseballu piłka złapana na trybunach po home runie to cenne trofeum), ale potem oddali ją Jordanowi w zamian za dwie opatrzone jego autografem.
Prawdopodobnie ta chwila, oglądana przez nieco przez ponad 13 tysięcy kibiców zebranych na stadionie w Birmingham (Alabama) w meczu podrzędnej baseballowej ligi, była jedną z najpiękniejszych w życiu człowieka – niektórzy przekonywali, że nadczłowieka – który w koszykówce osiągnął wszystko. W baseballu szło mu gorzej i takich chwil triumfu, jak opisana powyżej, miał niewiele. A przecież mówiono o nim, że jest urodzonym zwycięzcą, i nie był to tylko pusty frazes.
Jego osiągnięcia w koszykówce (sześć mistrzowskich tytułów z Chicago Bulls, mistrzostwo olimpijskie z Dream Teamem w Barcelonie w 1992 r., nagrody dla najwartościowszego zawodnika poszczególnych sezonów i...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta