Imperializm bez misji
Niektórzy styl drugiej prezydentury Donalda Trumpa porównują do permanentnej klownady. Jednak spoza bizarnych happeningów głównego aktora po pierwszych 100 dniach prześwituje wyraźnie jej polityczna istota – pisze politolog.
Istotę tej prezydentury można dostrzec tym pewniej, że uwerturą do niej była pierwsza kadencja Donalda Trumpa. Wtedy jednak jego swobodę krępowała stosunkowo profesjonalna administracja. Trump wyciągnął z tego wnioski i tym razem udało mu się już na początku skutecznie wyłączyć hamulce i bezpieczniki. Dzięki temu tym razem mógł zacząć szybko wcielać w życie swe polityczne instynkty. W krótkim tekście jest miejsce na wskazanie tylko kilku z nich.
Po pierwsze, podręcznikowy imperializm. To określenie może wydać się nieprawdopodobne, bo o imperializmie nauczyliśmy się już myśleć w czasie przeszłym, ale tak właśnie jest. Polityka Trumpa jest imperializmem z definicji Johna Hobsona z 1902 roku. Chodzi o sytuację, w której koła finansowo-przemysłowe mocarstwa zaprzęgają swój rząd i politykę państwa do ekspansji dającej dostęp do tanich surowców i łatwych rynków zbytu. Mają być stosowane instrumenty dyplomatyczne i wojskowe, choć niekoniecznie wojna, wystarczy nacisk. Motywem tej polityki jest zwiększenie zysku tych najbogatszych.
Przy czym Trump i jego ekipa twórczo rozwinęli Hobsona. W klasycznym imperializmie kapitaliści posługiwali się polityką, to znaczy klasą polityczną. U Trumpa kapitaliści zastąpili rząd, sami go tworzą, polityków więc nie potrzebują, chyba że jako dekorację, bo tym stał się Kongres USA dzięki zwasalizowaniu przez Trumpa Partii Republikańskiej....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)
