Dom śpiących źrebic
Dom śpiących źrebic
BOGDAN MADEJ
Za Gomułki byłem już po wojsku i ostrożnie na nowo opukiwałem życie. Szota poznałem w Rzeszowie podczas nocnego czekania na pociąg. Pochodził spod Stanisławowa i nie wiem, czym zasłużyłem sobie na jego życzliwość. On jechał do żony w sanatorium, ja do domu. Po tygodniu skorzystałem z zaproszenia. Wysłałem mu telegram i wysiadłem między Przeworskiem i Jarosławiem. W upale smoła parowała z podkładów jak woda. Nie było peronu, budynku, nazwy stacji. Konduktor machnął chorągiewką i pociąg powlókł się do Przemyśla. Doszedłem torem do piaszczystego gościńca. Przy szlabanie zamiast Szota stała dziewczyna. W lekkiej sukience, jakiejś czapce, z warkoczem spiętym gumką, patrzyła na mnie z bezpiecznego dystansu.
- Pan do Stefana Szota? Tata przeprasza, że czeka w domu.
Obróciła się na pięcie i poprowadziła piaszczystym gościńcem. Brnąłem przy niej w sypkim piasku i przyglądałem się otwartej przestrzeni. Czułem się pochlebiony. Dziewczyna mrużyła oczy w ostrym świetle, krople potu wysypały się na opaloną twarz jak piegi, na wargach czaił się zaczepny, kpiarski uśmieszek. Zatrzymałem się i ukradkiem zerkając na nią zapaliłem papierosa. Wyprzedziła mnie, zdjęła sandały i wysypała z nich piasek, a sukienka odsłoniła na moment długie nogi i skrawek bielizny.
- Pan do nas na długo?
- Może na dzień, może na tydzień....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta