Po co nam telewizja
O telewizji publicznej źle mówią dziennikarze, politycy, filmowcy, producenci i wszyscy funkcjonujący w jej orbicie. Jeszcze gorzej mówią jej pracownicy. Niewydajna, wystawiona na pokusę oportunizmu, niesterowna, zbiurokratyzowana, nieodporna na korupcję, marnująca ludzi i własny potencjał, ociężała, traktowana przez kolejne rządy jak łup polityczny, bogata, a zarazem dramatycznie niedoinwestowana, z przestarzałym, zużytym zapleczem technicznym i chmarą pracowników wypranych z pasji, traktujących swe zajęcie jak rodzaj zawodowej renty.
Między niezależnością a uzależnieniemZarzutem najczęściej powtarzanym jest upolitycznienie. Słowo zbyt wąsko interpretowane jako zależność od aktualnie panującej władzy politycznej. Trudno się temu dziwić. Po doświadczeniach PRL i późniejszych - zwłaszcza okresu prezesury Roberta Kwiatkowskiego - komentatorzy muszą być szczególnie wyczuleni na próby tzw. zawłaszczania mediów publicznych. Pozostaje mieć nadzieję, że politycy (w każdym razie część z nich) zrozumieli, że telewizja publiczna nie może być narzędziem propagandy jakiejkolwiek partii. Tak w każdym razie można interpretować nominację Bronisława Wildsteina, którego...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta