Komediowa etykietka mnie nie uwiera
Z Hanną Śleszyńską rozmawia Jan Bończa-Szabłowski
Rz: Kiedy pierwszy raz nazwano panią polską Lizą Minnelli?
Hanna Śleszyńska: Dokładnie nie pamiętam, ale to określenie pojawiało się wielokrotnie, zwłaszcza gdy zaczęłam występować w Kabarecie Olgi Lipińskiej. Krótkie, ciemne włosy, duże oczy i zadarty nos sprawiły, że zaczęto mówić o polskiej Lizie Minnelli. Powiem szczerze – cieszyło mnie to, bo zawsze była moim ideałem aktorki śpiewającej. Miałam okazję obejrzeć ją na koncercie w Las Vegas. Podobała mi się jej energia, która emanowała na scenie. Z drugiej strony wiedziałam, że to podobieństwo jest na tyle umowne, że nie stanie się dla mnie obciążeniem.
A jednak dziesięć lat po szkole zagrała pani jej najsłynniejszą rolę, czyli Sally Bowles w polskiej inscenizacji musicalu „Cabaret".
Do dziś mam w repertuarze kilka jej piosenek. Pamiętam, jak dużo wtedy czytałam o Lizie Minnelli, o jej dzieciństwie i rozwodzie rodziców. Bardzo przejęły mnie wtedy te opowieści. I do głowy mi nie przyszło, że w moim artystycznym życiu historia zatoczy koło. Kiedyś we wrocławskim Capitolu grałam najsłynniejszą rolę Lizy, a teraz po latach w warszawskim Capitolu wcielam się w Judy Garland, czyli matkę artystki.
Dla niektórych ta rola może być zaskoczeniem. Oprócz szczypty humoru jest w tej opowieści nuta tragizmu, a sama postać dość odważnie mówi o swoich...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta