Australijczyk w Hollywood
Z Guyem Pearce’em rozmawia Barbara Hollender
Rz: Urodził się pan w Anglii, wychował i mieszka w Australii, pracuje głównie w Stanach. Z którym z tych miejsc czuje się pan najbardziej związany?
Guy Pearce: Z Australią. Tam mam rodzinę, tam – w Melbourne – stoi mój dom. W Ameryce, nawet po latach pracy, traktują mnie jak aktora australijskiego.
Dzisiaj w Hollywood to już nie jest rzadkość. Weszliście do kina bardzo szeroką ławą.
Russell Crowe powiedział mi kiedyś: „Wiesz, my byliśmy ostatnimi, którzy przechodzili przez most między Sydney i Los Angeles, zanim zlikwidowali cło". Wtedy w Hollywood regularnie pracowało trzech, może czterech aktorów australijskich. Teraz jest nas rzeczywiście sporo. W ostatniej dekadzie amerykańscy reżyserzy castingu dostrzegli, że mamy utalentowanych artystów, na dodatek nieżądających tak wyśrubowanych stawek jak gwiazdy amerykańskie. Z kolei wielu naszych wykonawców zrozumiało, że chcąc się rozwijać, muszą zaryzykować flirt z Ameryką. Bo tam powstaje kilkaset filmów rocznie, a u nas kilkadziesiąt. Australijczycy, nawet bardzo młodzi, coraz śmielej wyjeżdżają do Los Angeles. Ostatnio na przykład fantastycznie rozwija się kariera Mii Wasikowskiej, która zaczynała w USA w serialu „Terapia", a teraz jest już gwiazdą, wnoszącą na światowe ekrany cudowną świeżość.
Macie nad wykonawcami z...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta