Aktorka nie wybrzydza
Melissa Leo, która była gościem krakowskiej Off Plus Camery, o filmowej karierze po czterdziestce, graniu w ambitnych serialach i szczęściu.
Rz: Meryl Streep, grając polityka w „Kandydacie", naśladowała zachowanie, gesty i sposób ubrania Hillary Clinton. Pani też się na niej wzorowała, wcielając się w sekretarza obrony w „Olimpie w ogniu"?
Melissa Leo: Ten film jest swego rodzaju fantazją. Ale reżyser Antoine Fuqua chciał, by wszystko było bardzo realistyczne. Scenografia została przygotowana bardzo starannie. Niedawno byłam na inauguracji drugiej kadencji Baracka Obamy i zwiedziłam prawdziwy Biały Dom. Na planie poczułam się tak, jakbym do niego wróciła. Mieliśmy też konsultantów doskonale zorientowanych w etykiecie Białego Domu. A moja sekretarz obrony? To nie jest oczywiście alter ego Hillary Clinton, choć ma pewne jej cechy. I nie tylko jej. Oglądałam materiały z różnych wydarzeń politycznych, wypatrując kobiet w tłumie mężczyzn. I na przykład zwróciłam uwagę, że żadna z nich nie miała długich włosów. Dlatego wymyśliłam dla swojej bohaterki krótką fryzurę. Reszta to oczywiście licentia poetica. Choć trzeba przyznać, że Aaron Eckhart byłby niezwykle przystojnym prezydentem.
Amerykańscy krytycy nazwali państwa film „Szklaną pułapką" w Białym Domu.
Tak to miało być. Nie wiem, czy ktokolwiek byłby w stanie policzyć, ile w „Olimpie..." oddano strzałów i ile było w nim wybuchów. Pewnie nie wie tego nawet sam Antoine....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta