Władca liczb
Jest rok 1956. Edward Popielski, były lwowski policjant, we Wrocławiu czasów PRL prywatny detektyw, kryjący swoją prawdziwą działalność nazwą pełnomocnika procesowego, otrzymuje niezwykłe zlecenie. Ma rozwikłać sprawę tajemniczego testamentu kogoś, kto wciąż żyje. Fragment najnowszej powieści
Już jedenaście lat mieszkałem we Wrocławiu, od początku w tym samym miejscu, na ulicy Grunwaldzkiej. Mieliśmy z Leokadią całe dwupokojowe mieszkanie na parterze, które jeszcze rok wcześniej dzieliliśmy z byłym niemieckim właścicielem kamienicy. Dzięki grubej łapówce, wręczonej pod stołem naczelnikowi Urzędu Kwaterunkowego, udało mi się zablokować dokwaterowanie nowych lokatorów.
Dobrze nam się tu mieszkało. Leokadia zajmowała duży pokój z zakratowanym oknem, w którym stały pianino, kredens i tapczan, a ja nieco mniejszy, ascetycznie wyposażony w żelazne łóżko, szafę i biurko. Dawną służbówkę przerobiliśmy na kuchnię. Sąsiedztwo komisariatu milicji było wielkim atutem tego miejsca i nie chodzi tu bynajmniej o poczucie większego bezpieczeństwa w tak niebezpiecznej dzielnicy, jaką było i jest wrocławskie Śródmieście. Atut ten postrzegałem w kategoriach raczej psychologicznych – oto ja, stary przedwojenny policjant, cieszyłem się, że mam prawie za ścianą ludzi mojej profesji. W ciepłe niedzielne poranki siadywałem przed kamienicą pod zakratowanym oknem dużego pokoju i – prawie niewidoczny za gęstym żywopłotem – obserwowałem milicjantów transportujących do komisariatu różnych łotrzyków. Nie był to częsty widok, ale zawsze nań cierpliwie czekałem. Pokrzykiwania stróżów prawa i poszturchiwania wymierzane bandytom, protesty i obelgi wykrzykiwane...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta