Obyczaj opatentowany
W dziedzinie tradycji zagościła u nas formuła szwedzkiego stołu. Możemy wieszać bombki na „niemieckim drzewku", nosić w zapusty śledzia na kiju, a zarazem uprzejmie wymawiać się od awansów lobby cukierniczo-kwiaciarskiego, usiłującego zrobić interes roku w walentynki.
I oto znów, nie wiedzieć kiedy, przyszła połowa lutego i dłuższe dni – w tym ten jeden, niezwykły. I znów przychodzi nam zastanawiać się, co jeszcze można zaprojektować w kształcie serduszka prócz kartek z życzeniami, naklejek, wstążeczek, bombonierek, balonów i świec. Neony i jadłospisy znów migają karminową czerwienią, na przystankach znów tłoczno od młodzieńców międlących pojedynczą różę (obowiązkowo w celofanie i łodyżką w górę), a pani Agata Młynarska w redagowanym przez siebie miesięczniku sieci mydlarni namawia do obchodów (i zakupów) z żarem, od którego topnieją pomadki. No tak: jak co roku nadeszło święto kwiaciarzy, restauratorów i sprzedawców konfekcji papierowej – nie, wróć, Święto Zakochanych: walentynki.
Wyśmiewanie się zeń to jak wyważanie drzwi otwartych, bo kto w końcu, prócz wyżej wymienionych cechów, traktuje je poważnie? O św. Walentym Rzymskim, patronie chorych na epilepsję, do której porównywano (niebezzasadnie) stan urzeczenia i zakochania, pamięta mniej jeszcze osób niż o św. Mikołaju z Miry – i nie zmieni tego tuzin artykułów w gazetkach parafialnych. Nie warto zbyt angażować się w spór z walentynkami i dlatego, że można wtedy wylądować w gronie polemistów dość podejrzanej konduity, w dodatku groteskowych przez swoją nieskuteczność. Próbują...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta