Nie warto zakochiwać się w gwiazdach
Tak bardzo się cieszyłem, że gram u Kazana, a pewnego dnia powiedzieli mi po prostu, że to już koniec. Uświadomiłem sobie, że zawsze nadchodzi ten moment, kiedy trzeba schować swoje rzeczy, wyłączyć światło i wyjść, ale dlaczego to następuje tak szybko? Człowiekowi się wydaje, że ma wszystko, i nagle mu to odbierają.
Nareszcie, jestem tu! Jestem w wielkim, prastarym Nowym Jorku...
Przyjechałem wczesnym rankiem. Dzień ledwie się budził za oknami pociągu. Kiedy wyszedłem na peron, miałem zmęczoną, zaspaną twarz. Ale już wkrótce naprawdę się rozbudziłem. Bo wszystko tu szokowało.
Opowiadano mi o dworcu Grand Central i spodziewałem się, że zrobi na mnie wrażenie, okazał się jednak znacznie większy, niż przypuszczałem. To prawdziwy gigant. A w dodatku cały ten tłum, który przepływa przez poczekalnie, ci ludzie, którzy się mijają, ten gwar. Jak w mrowisku. Przez kilka minut stałem bez ruchu pośród tłumu.
W końcu wyszedłem na 42. Ulicę. Zatrzymało mnie słońce. Oślepiające, świecące prosto w oczy. Biel. Kiedy mój wzrok oswoił się z tym blaskiem, ruszyłem i snułem się po pobliskich ulicach. Pomyślałem: chodzę po Manhattanie. Powtarzałem to sobie w myślach: chodzę po Manhattanie. Może to dziwne, ale natychmiast poczułem się tu jak u siebie. To było moje miasto.
Jerry Lucci, właściciel Jerry's Bar: Ludzie z Indiany to prawdziwi twardziele
Kupiłem ten bar na rogu 6. Alei i 54. Ulicy (w Nowym Jorku – red.), naprzeciwko Ziegfeld Theatre, wiele lat wcześniej. Nie wyglądał zachęcająco, ale miejsce było doskonałe – ruchliwe ulice, dużo młodych ludzi. Zatrudniłem włoskiego szefa kuchni, może podszytego chuliganem, ale gotującego...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta