Arcydzieła mniemane
Do współczesnego czytelnika coraz częściej przemawiają książki, w których drugiego dna po prostu nie ma, te, które udają, że drugie dno jest, i te, które grają jedynie na emocjach. Na dzieła Yanagihary, Groff czy Doerra dali się złapać nie tylko czytelnicy, ale i krytycy.
Żyjemy w czasach arcydzieł. To jasne dla wszystkich, którzy choćby rzucą okiem na okładki nowości wydawniczych albo spojrzą na recenzje prasowe bądź internetowe. Byłaby to znakomita wiadomość, gdyby triumfów – także na literackich szczytach – nie święciła przeciętność. Jeśli czegoś na rynku książki brak, to z pewnością umiaru. Książek wydaje się za dużo, są źle redagowane i nie zawsze dobrze tłumaczone, a w dobie self-publishingu (publikowania własnym sumptem) ukazać się może właściwie wszystko. I w dodatku wszystko może odnieść sukces komercyjny.
Problem pojawia się jednak nie wtedy, gdy na co drugiej okładce czytamy „genialne arcydzieło" bądź „najgłośniejsza powieść roku". Zresztą i nagród literackich czy – szerzej – książkowych jest tyle, że dziś już niemal wstyd którejś z nich nie dostać. Gorzej, jeśli najważniejsze z laurów przyznawane są popliteraturze, która udaje literaturę wysoką.
Niestety, taka sytuacja zdarza się coraz częściej i z pewnością sprzężenie krytyki literackiej z rynkową dynamiką wielkiej literaturze sprzyjać nie będzie. Najlepiej widać to dziś w Stanach Zjednoczonych, które – warto o tym pamiętać – dyktują warunki na światowym rynku książki i lansują najgłośniejsze bestsellery, także te z górnej półki: od Donny Tartt i Anthony'ego Doerra przez parę Europejczyków – w tym zestawieniu zdecydowanie najlepszych – Elenę...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta