Budapeszt nie chce spać
Fidesz zaczynał jako partia młodych demokratów zapatrzonych w Zachód i zaczytanych w liberalnych filozofach. Dziś po tym wizerunku zostało tylko wspomnienie. A na ulicach stolicy Węgier protestują ci, którzy żądają tego, czego Fidesz 30 lat temu.
Kiedy Viktor Orbán domagał się wyjścia Armii Radzieckiej z Węgier, András Fekete-Győr miał dwa miesiące, a Márton Gulyás niecałe dwa lata. Naturalnie, oglądali fragmenty kronik filmowych. Kojarzą zdjęcia zarośniętego Orbána przed rzędem mikrofonów. Nasłuchali się w domach o „legendarnym przemówieniu z placu Bohaterów", które otworzyło obecnemu premierowi drzwi do kariery politycznej.
Ale wspomnienie dwudziestokilkulatków, którzy dawno temu wkroczyli z hukiem do wielkiej polityki, nie robi na nich wrażenia. Opowieści o tym, jak w 1989 roku historia ruszyła z kopyta, to dla ich pokolenia czytanka z podręcznika. Wzruszają ramionami, kiedy przypomina im się, że Fidesz był partią młodych demokratów zapatrzonych w Zachód i zaczytanych w liberalnych filozofach.
Dla nich Fidesz to synonim ograniczania wolności, niejasnych dealów z Rosją, wszechobecnej korupcji, propagandy w mediach i oligarchizacji życia publicznego. Czyli tego, co władzy komunistycznej zarzucał sam Fidesz. Stoją tam, gdzie Orbán stał przed 30 laty.
Historia się powtarza
Pochodzę z antykomunistycznej rodziny, uczyłem się w konserwatywnych szkołach. Jako nastolatek byłem pod wrażeniem Orbána, głosowałem na niego w 2010 roku – przyznaje Fekete-Győr, 28-letni prawnik, lider partii Momentum. Jesienią Momentum...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta