Ryzykowny udział społeczeństwa
W pewnym momencie zacząłem się oczywiście orientować, że coś z tą kampanią Bronisława Komorowskiego jest nie tak. Wówczas trzeba było albo zdecydować się na jakąś aktywność, albo robić swoje... Czasem żałuję, że robiłem tylko swoje - mówi Olgierd Dziekoński, architekt i polityk.
Plus Minus: Z wykształcenia jest pan architektem, a z wyboru został pan na początku lat 90. urzędnikiem. Dlaczego?
Wolę określenie public management, czyli zarządzanie w sferze publicznej. Po 1989 roku pojawiła się możliwość realizowania tego, o czym dyskutowaliśmy w gronie architektów w czasach PRL, w Stowarzyszeniu Architektów Polskich czy w Towarzystwie Urbanistów Polskich. Zawsze czułem się bardziej byłym urbanistą niż architektem. Przewodniczyłem warszawskiemu oddziałowi towarzystwa, a Stanisław Wyganowski był moim zastępcą. Dlatego, gdy został prezydentem Warszawy i zaproponował mi kandydowanie na stanowisko wiceprezydenta stolicy, to się zgodziłem. W końcu w towarzystwie staraliśmy się mówić, co jest złe, w mieście, co należy zmienić. A Wyganowski powiedział do mnie – to teraz działaj.
Nie szkoda panu było porzucać zawodu architekta?
Gdy prezydent Wyganowski zaproponował mi funkcję spytałem swojego ojca, który był znakomitym architektem i jednym z moich mentorów – co on na to? Odpowiedział – nigdy już nie wrócisz do architektury. I tak się stało. Wtedy bardzo wiele osób ze sfery architektury poszło pracować w pierwszym samorządzie. Architektura zawsze była pomiędzy sferą społeczną a sferą wolności, indywidualności i kreacji. Ta potrzeba ułatwienia realizacji potrzeb społecznych była wówczas silna w...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta