Jesteśmy najlepsi, reszta to szmaty
Obowiązujący strój polskiego gastarbeitera to klapki lub adidasy i dres. Język konkretny i dosadny. Właściwie wszystkie stany emocjonalne da się oddać za pomocą kilku słów, powszechnie uznawanych za wulgarne.
Najtrudniej podjąć decyzję o wyjeździe, zwłaszcza jeśli to pierwszy raz i jedzie się samemu. Potem jest łatwiej – wystarczy zgłosić się do jednego z wielu biur pośrednictwa pracy zagranicznej. Ważne są dwie rzeczy: prawo jazdy i znajomość języka, sprawdzana na miejscu za pomocą pogawędki po angielsku.
Mam ofertę zbioru jabłek. Już siedziałem na walizkach i nagle telefon – potrzebne jest zaświadczenie o niekaralności. Na szczęście udaje się to załatwić od ręki. Później się okazuje, że było ono bardziej potrzebne do zakwaterowania niż pracy.
Podpisuję umowę, ale już na miejscu dowiedziałem się, że nie ma to znaczenia. Mam pracować w konkretnej firmie, legalnie, od pensji będzie potrącane ubezpieczenie i koszt zakwaterowania. Płacić mają co tydzień, ale pierwsza wypłata jest dopiero po dwóch tygodniach, więc trzeba mieć pieniądze na życie. W sumie na start potrzeba około tysiąca zł. Biuro rezerwuje też busa w zaprzyjaźnionej firmie.
Transport to osobna gałąź tego biznesu. W sezonie jeden po drugim, do Holandii czy Niemiec, jadą busy wypełnione Polakami. Zabierają spod domu i wiozą pod wskazany adres. To dobrze, bo mam dużo bagażu, w tym całą torbę jedzenia (łącznie z chlebem, który w Holandii jest podły i drogi), ale niestety nie jedzie się w prostej linii z punktu A do B, tylko najpierw trzeba wszystkich zabrać, a potem rozwieźć. Tak samo z paczkami, które kierowcy też zabierają. W...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta