Jak pacjent nie umrze, to wyzdrowieje
Po czym poznać dobrego uzdrowiciela? Po stanie konta bankowego. Nie każdy bioenergoterapeuta wyciągnie czterdzieści tysięcy złotych miesięcznie. Ale każdy ma kolegę, który tyle zarabia.
Uzdrowiciele, jak mało która grupa zawodowa, znakomicie wpasowali się w odzyskaną po 1989 roku wolność gospodarczą. Nie ma się czemu dziwić, to zazwyczaj osoby, które w trudnych dla prywatnych przedsiębiorców czasach komuny doskonale sobie radziły, imały się najróżniejszych zajęć. Można powiedzieć, że zaradność mają we krwi. Znakomicie przyswoili sobie zasady wolnego rynku. Niektórym udało się stworzyć wielkie, dochodowe biznesy, zbudować kliniki oferujące najróżniejsze zabiegi. Nigdy nie narzekali na brak klientów. Na początku ludzie przychodzili z czystej ciekawości. Chcieli zobaczyć, na czym ta bioenergoterapia polega. Czasy się zmieniły, na rynku pojawiła się konkurencja, ludzie oczekują efektów, nie jest już tak łatwo.
Ale nadal w tym zawodzie można zarobić. I to całkiem nieźle. Stawki za spotkanie w gabinecie to sto dwadzieścia – sto pięćdziesiąt złotych. Chyba że mówimy o uzdrowicielach z „górnej półki", znanych z prasy, telewizji, tych „z nazwiskiem". Wtedy za wizytę trzeba zapłacić nawet dwieście pięćdziesiąt złotych. A i to nie wszystko.
Znachorzy zarabiają na wielu rzeczach: na wodzie naładowanej energią, deseczkach do samodzielnej energetyzacji, na watce nasączonej oddechem uzdrowiciela, na ziołach, zdjęciach z podobizną duchowego guru, kalendarzach, książkach i filmach, nawet na bieliźnie pościelowej „energetyzowanej...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta