Krzew gorejący
Anita W., moja przyjaciółka, czytelniczka i matematyk (tak brzmi lepiej niż czytelnik i matematyczka), napisała mi, że lubi, gdy do felietonów wrzucam coś osobistego. Więc ten felieton jest dla niej, bo wszystko w nim jest raczej osobiste.
Przychodzę kilka dni temu wczesnym popołudniem z pływalni. Zmęczona, przysypiam na wersalce. Zaczynam czuć zapach dymu. „Znów sąsiedzi coś przypalili" – myślę, choć nie jest to znajomy i niezbyt przyjemny zapach smażonej ryby. Zaczynam kasłać, otwieram oczy i widzę, że dym unosi się znad mojego zawalonego papierami stolika. Dziwne... nie palę papierosów od kilkunastu lat, nie zapalałam od tygodni świec. Wstaję i widzę, że dymi się jakiś szaro-kolorowy papier, widać lekki płomień. „To niemożliwe – myślę – skleroza, przywidzenie, krzew gorejący? Nie jestem Mojżeszem". Skojarzenie to nie wzięło się z mojej pychy – poprzedniego dnia oglądałam czterogodzinne „Dziesięć przykazań" Cecila de Mille'a z Charlstonem Hestonem......
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta