Tamtej dekadencji już nie ma
Najbardziej bałem się Niemiec jesienią 1988 r., kiedy znalazłem się bez grosza przy duszy w Berlinie Zachodnim. I nie był to żaden strach konkretny, przed wojną czy jakimś realnym zagrożeniem. Myślę, że był to strach egzystencjalny, który wyzwalała – bardziej nawet od dotkliwej samotności – niesamowita atmosfera tego otoczonego kordonem miasta.
Do runięcia muru, o czym nikt zresztą nie marzył, został raptem niecały rok. Dawna stolica Niemiec była przedzielona niezbyt wysokim, pomalowanym od zachodniej strony na jaskrawe kolory betonowym murem, który oddzielał dwa całkiem różne, przyczajone w jakiejś chłodnej wobec siebie nienawiści miasta. Po jednej stronie zasieki, drut kolczasty, wieże strażnicze i patrolujące strefę buforową łaziki. Po drugiej platformy widokowe, na które można było wejść i śledzić przez lornetkę to, co się dzieje na wschodzie. Ale niespecjalnie wiele było widać. Wszystko przysłaniał kolos Bramy Brandenburskiej i wielki koszar Reichstagu. A dalej zwykłe socjalistyczne bloki i tylko iglica wieży telewizyjnej wydawała się czymś odrobinę bardziej fascynującym od reszty tego marnego krajobrazu.
Siadywałem czasem na tym...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta