Dowcip maskuje cierpienie
Zwykle zaczynało się imprezę w SPATiF-ie, później szło się do Bristolu albo jakiegoś innego lokalu, a potem pozostawały już tylko bary dworcowe. Najtwardsi zawodnicy wytrzymywali do rana, czekali, aż otworzą bar w Hotelu Europejskim, który nazywaliśmy doliną padłych słoni - mówi Jerzy Gruza, reżyser i scenarzysta.
Plus Minus: Opowiadając swoje historie, poprawiał pan rzeczywistość.
Zostało mi to do dziś. Każde normalne, niby- -banalne zdarzenie traktuję jako materiał na ciekawą historię. Inna sprawa, że mam jakieś wyjątkowe szczęście i często przyciągam ludzi, którzy są zabawni, nietypowi, dziwni.
Jeśli takie sytuacje zdarzają się panu bez przerwy, po pewnym czasie musi to robić się męczące.
I to jak. Tak samo jak te notoryczne prośby od znajomych: „Jurku, przyjdź do nas, poopowiadasz jakieś anegdoty". Najgorzej jest, jak ktoś umiera, wtedy wiem na pewno, że zadzwonią z radia albo telewizji i każą mówić. A przecież takie gadanie to jak rozrzucanie historyjek przy stoliku, za chwilę wszyscy wywalą je do śmietnika i zapomną. Wiem, co mówię, bo poznałem w swoim życiu wielu artystów, którzy w rozmowach przy piwie byli lepsi niż na scenie.
Panu to nie groziło?
Nie, bo zawsze pilnowałem tego, żeby zrobić z tych historyjek użytek praktyczny. Z Jurkiem Skolimowskim mieliśmy taki zwyczaj, że zawsze nosiliśmy przy sobie kartkę i długopis i jak tylko podsłuchaliśmy na ulicy czy w knajpie jakąś rozmowę, od razu to notowaliśmy i wkładaliśmy kartkę do kieszeni. Potem wielokrotnie wykorzystywaliśmy takie dialogi w swoich scenariuszach.
Jeden z nich napisaliście nawet wspólnie – do filmu „Na samym...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta