To była bardzo śmieszna historia
Przejechaliśmy obok Ministerstwa Obrony, gdzie stały czołgi. Wymieniliśmy papiery na akcje i wróciliśmy. Najgorsze było to, że snajperzy strzelali w kogo popadnie. Było sporo bezsensownych ofiar. Potem, jak chodziłem do pracy, codziennie widziałem jakiś spalony samochód - mówi Władysław Teofil Bartoszewski, historyk.
Plus Minus: Skąd wziął się pomysł, by historyk i antropolog zajął się kupowaniem dużych przedsiębiorstw?
To były czasy, gdy runął mur berliński i pomyślałem, że zamiast siedzieć w Oksfordzie i teoretyzować, trzeba działać. Chciałem się dostać do branży konsultingowej, ale nie miałem żadnego doświadczenia. Dzięki prywatnym wejściom trafiłem do małej i trochę śmiesznej angielsko-francuskiej firmy, gdzie dano mi pół etatu. Tam się sporo nauczyłem i postanowiłem zająć się tym na poważnie.
Czyli rzucić uczelnię?
Gdy wybrałem biznes, zostało to bardzo źle przyjęte przez moich kolegów z Uniwersytetu w Warwick, gdzie wtedy pracowałem. Byłem nieusuwalny. Taka była moja pozycja. Wybrałem jednak niepewną drogę. Poszedłem do firmy, która się specjalizowała w strategicznym konsultingu w Europie Środkowej. Przyjechałem do Polski, żeby pracować, i po trzech dniach od przeprowadzki usłyszałem, że muszę jechać do Kijowa. Okazało się, że zdobyli akurat wielkiego klienta na Ukrainie. Tam był zespół sześciu ludzi, którzy byli dobrzy, ale nie wiedzieli, jak pracować z amerykańskim klientem.
Antropologia jest jednak dość daleko od spraw gospodarczych.
Miałem taką rozmowę z wiceprezesem od finansów firmy, która była wtedy 11. na świecie...
...w latach 90.?
W drugiej połowie....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta