Po co te brudy?
W setną rocznicę śmierci Gabriela Narutowicza znów będzie się go wspominać głównie jako ofiarę zamachu, zapominając o jego niebywałym z dzisiejszego punktu widzenia podejściu do polityki i spraw publicznych.
Sto lat temu, 16 grudnia 1922 roku, prezydent RP Gabriel Narutowicz wybrał się do Zachęty na wystawę obrazów. Kilkanaście minut po godzinie 12 rozpoczął zwiedzanie. Towarzyszyli mu członkowie ówczesnej elity. Był premier Julian Nowak, byli artyści, w tym Julian Tuwim, Kazimiera Iłłakowiczówna i Wojciech Kossak. Byli politycy i wojskowi. Gdy Narutowicz stanął przed obrazem „Szron” Teodora Ziomka, poczuł silny ból w plecach. Szybko stracił przytomność. Za nim stał Eligiusz Niewiadomski. Trzymał w ręce pistolet, z którego przed chwilą oddał trzy strzały.
Po stu latach wciąż pamięta się w Polsce o tamtym zabójstwie i poprzedzających je wydarzeniach. Mówi i pisze się o nim jednak w sposób uproszczony, posługując myślowymi schematami, często tylko po to, by uzasadnić doraźne polityczne tezy. Potrzebna jest inna refleksja.
Jak obietnica, to obietnica
Pierwszy prezydent Rzeczypospolitej objął urząd 11 grudnia – sprawował go więc raptem kilka dni. Trudno więc rozliczać Narutowicza jako przywódcę kraju. Już wcześniej jednak aktywnie włączał się w działalność polityczną. Był ministrem robót publicznych, następnie spraw zagranicznych.
Nie zostawił politycznych traktatów ani pamiętników. Zostały po nim za to liczne wspomnienia. Jawi się w nich jako po prostu dobry...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta