Zapomniane królestwo, część I
Filmy „Zulu” Cy Endfielda i „Świt Zulu” Douglasa Hickoxa dzieli 15 lat. Oba jednak opowiadają o dramatycznych wydarzeniach, które rozegrały się w trakcie tej samej wojny, w tym samym regionie Afryki Południowej i tego samego dnia.
Film „Zulu” trafił na ekrany w 1964 r., natomiast „Zulu Dawn” – jak brzmiał oryginalny tytuł, po polsku znany również pod nieco niefortunną nazwą „Jutrzenka Zulusów” – to obraz z 1979 r. Filmy reprezentują więc dwie różne epoki w dziejach kina. Pierwszy z nich, choć jest produkcją angielską, zapożycza niemało z poetyki westernu, drugi, nakręcony w USA, przynosi pogłębioną i zdecydowanie krytyczną wizję brytyjskiego kolonializmu. Imponuje też rozmachem realizacyjnym, co nie powinno dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jego twórcy dysponowali budżetem sześciokrotnie większym niż zespół odpowiedzialny za „Zulu”, a na planie codziennie pojawiało się ponad tysiąc osób.
Niezależnie jednak od różnic oba filmy mają ze sobą tak wiele wspólnego, że „Świt Zulu” uznawany jest często po prostu za prequel filmu powstałego 15 lat wcześniej. Łączy je nazwisko Cy Endfielda. W 1964 r. jako reżyser, współscenarzysta i producent „Zulu” był jednym z głównych autorów sukcesu filmu, a był to sukces o dalekosiężnych implikacjach (dość powiedzieć, że sceny batalistyczne z „Zulu” stały się inspiracją dla Petera Jacksona szukającego właściwego sposobu zwizualizowania obrony Helmowego Jaru w drugiej części ekranizacji „Władcy Pierścieni”). W filmie z 1979 r. Endfield pojawił się ponownie jako...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta