Wóz dla ordynata
Mój mąż (operator Jerzy Wójcik, przyp. "Rz") zarobił na realizacji filmów w Jugosławii i kupił mi w 1967 r. najbezpieczniejszy wówczas samochód Rover 2000. Drugim takim w Warszawie jeździł jedynie ordynat Zamoyski, z którym migaliśmy do siebie światłami. Samochód rzucał się w oczy, więc jak źle zaparkowałam czy wjechałam, strofowali mnie wszyscy wokół.
Nigdy jednak nie miałam wypadku z własnej winy. Mąż zapisał się następnie na fiata 126 p. Wyciskałam z niego tyle, ile z rovera 2000 jakby miał tyle samo koni mechanicznych i ważył półtorej tony. Często więc jako pierwsza startowałam spod czerwonych świateł. Potem miałam już tylko peugeoty. Teraz, do spółki z Henrykiem Boukołowskim, peugeota 307. Jestem chyba nietypowa, gdyż każde nowe auto przyjmuję z podobną radością. I mimo że skończyłam pierwszy fakultet na Politechnice Łódzkiej i jestem inżynierem mechanikiem hartownikiem, nigdy nie umiałam ich reperować.
j. r.k.