Nie udajemy rodziców - uczymy je żyć
- Zrozumiałem, że muszę przystopować. Nie mogę wchodzić w zbyt głębokie relacje uczuciowe z żadnym z dzieci. Nie jestem ich ojcem - mówi Krzysztof.
Rozkłada ręce. Wraz z żoną prowadzi rodzinny dom dziecka na obrzeżach Krakowa. Mają czterech własnych synów. Dwóch z nich w tym roku zdawało maturę. Dla tych dzieci, które przygarnęli, są ciocią i wujkiem.
Teresa i Krzysztof mieszkali w podkrakowskich Sieborowicach, w mieszkaniu służbowym przy państwowym domu dziecka. Pracowali jako wychowawcy. Codziennie widzieli krzywdę, jaka dzieje się dzieciom. Ich problemy, z których nie mały komu się zwierzać.
W placówce pracowało kilkoro opiekunów na zmianę. Nie było nikogo, kto by żył życiem dzieci. Kto pamiętałby o wczorajszym złym dniu w szkole, po którym dzisiaj pozostał strach. Każdy przychodził na kilka czy kilkanaście godzin i znikał. Pojawiał się ktoś inny, niewtajemniczony w bieżące sprawy. Opiekunowie różnili się poglądami i metodami wychowywania. ...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta