Strach u bram Timbuktu
Miasto było teraz owładnięte czymś w rodzaju „zbiorowej psychozy". Jedni mówili, że rebelianci zjawią się tutaj lada chwila, inni, że nie będzie ich w ogóle. Ismael, właściciel biblioteki, myślał o dwojgu swych najmłodszych dzieci i o tysiącach manuskryptów.
W Timbuktu od tygodni w czasie wieczornych spotkań dominowały rozmowy o kryzysie. Na początku roku niewielu sądziło, że walki dotrą do miasta. W styczniu Mohamed Diagayeté, pracownik wysokiego szczebla w Instytucie Ahmeda Baby, poprosił przyjaciela z wojska o radę: czy powinien trzymać rodzinę tutaj, czy też lepiej udać się na bezpieczniejsze południe kraju? Żołnierz odparł, że w Timbuktu nic się nie będzie działo. Miasto pozostanie bezpieczne. Ostatnio jednak zmienił zdanie. Sprawy szły w złym kierunku i wojskowy zaczął mieć „pewne obawy", jak wszyscy inni.
Potem wszystko potoczyło się szybko. Diagayeté wydawało się to nierzeczywiste jak sen.
W czwartek 29 marca 2012 roku, tydzień po zamachu stanu w Bamako, włodarze miasta ogłosili zebranie na placu przed meczetem Sankore, aby zmobilizować lokalną społeczność i wspomóc Delta Force, niezorganizowaną miejską arabską milicję. Przedstawicieli wszystkich grup etnicznych zamieszkujących Timbuktu (Songhajów, Fulbów, Bambara, Tuaregów, Bella, Dogonów) poproszono, aby przynieśli, co tylko mogą, by wesprzeć bojowników, ich jedyną nadzieję. Oddawano pieniądze, zboże, bydło, bele materiału – wszystko to w atmosferze wielkiej solidarności, co sprawiło, że mieszkańcy poczuli się trochę bezpieczniej.
Następnego dnia sprawy znów przybrały zły obrót. Miasteczko garnizonowe Kidal na dalekim...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta