Następcy Pekinu
Dotychczasowy etap rozwoju Chin kończy się na naszych oczach po prostu dlatego, że na scenie pojawiają się kolejne narody, akceptujące jeszcze niższe płace i oferujące inwestorom szereg dodatkowych korzyści – pisze założyciel i szef Stratforu.
Począwszy od dni Wielkiej Rewolucji Przemysłowej na świecie zawsze obecne były kraje, których względnie korzystna pozycja w międzynarodowej wymianie handlowej oparta była na niskich kosztach pracy i znacznych zasobach siły roboczej. Kraje, które potrafiły skorzystać z tych możliwości, miały wszelkie szanse na daleko idącą transformację.
Po II wojnie światowej Niemcy i Japonia zdołały podnieść się z gruzów za sprawą niskopłatnych pracowników o wysokich kwalifikacjach; pozwoliło to obu krajom nie tylko odbudować gospodarkę, lecz także dołączyć do grona gigantów eksportu. W moim dzieciństwie w latach 50. marka „Made in Japan" kojarzyła się z tanimi, niechlujnie wykonanymi rzeczami. W latach 90. Japonia osiągnęła poziom rozwoju, w którym fundamentem jej potęgi gospodarczej nie była już sprzedaż prostych rozwiązań wytwarzanych dzięki niskim płacom, lecz opanowanie zaawansowanych technologii. Zarazem zmuszona była porzucić praktyki z okresu błyskawicznego wzrostu na rzecz innych zachowań. Dziś w obliczu podobnej przemiany stają Chiny.
Z początku ubogie kraje mają do zaoferowania potencjalnym nabywcom jedynie swoje ubóstwo, które pozwala im na oferowanie pracy ludzkiej po niewygórowanych cenach. Jeśli uda się uruchomić cały proces, a pracownicy okażą się odpowiednio zdyscyplinowani, zaczynają napływać pierwsze inwestycje. Obok inwestorów korzystają na...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta