Czar lodowiska, kija i krążka
Mariusz Czerkawski - najlepszy polski hokeista, były gracz NHL, o igrzyskach i swoim olimpijskim rozczarowaniu.
Rz: Co jest dla was ważniejsze: złoty medal czy Puchar Stanleya?
Mariusz Czerkawski: Nie da się tego porównać. Marzeniem każdego hokeisty grającego w klubie NHL jest zdobycie Pucharu Stanleya. W klubach nie ma podziałów na narodowości. Ale nie znam nikogo, kto powiedziałby, że nie zależy mu na reprezentowaniu swojego kraju na igrzyskach. Istnieje nawet coś takiego jak Triple Gold Club i zrzesza hokeistów lub trenerów, którzy wywalczyli trzy trofea: Puchar Stanleya, złoty medal olimpijski i tytuł mistrza świata. To jest grupa ponad 20 hokeistów. Członkami są m.in. Aleksander Mogilny, Igor Łarionow, Jaromir Jagr, kilku Kanadyjczyków i Szwedów. Ale największym, takim jak Mark Messier, Steve Yzerman czy Wayne Gretzky to się nie udało.
Grał pan w Boston Bruins, Edmonton Oilers, New York Islanders, w Montrealu i Toronto. Czy mistrzowie olimpijscy są w NHL otaczani kultem?
Są szanowani. A niektórzy przeszli do legendy. Pamiętajmy, że zawodowi hokeiści mogą brać udział w igrzyskach dopiero od roku 1988, czyli od Calgary. Nic dziwnego, że na powojennych igrzyskach aż osiem razy złote medale zdobywali hokeiści Związku Radzieckiego. Formalnie byli amatorami. Kiedy już udało się ich pokonać, każdy inny zwycięzca był fetowany w szczególny sposób.
Do tego dochodziły względy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta