Prywatyzacja wymyślona w kuchni
Nasza idea rozeszła się w świecie postkomunistycznym. Dotarła aż do Mongolii! Wszędzie szukano recepty na prywatyzację z udziałem własnego, ubogiego społeczeństwa. Niestety, w wielu krajach skończyło się źle - mówi Janusz Lewandowski, europoseł PO, minister prywatyzacji w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego i Hanny Suchockiej.
Plus Minus: Nazwisko Janusz Lewandowski to dla niektórych symbol kontrowersyjnej prywatyzacji lat 90. Jak się żyje z takim odium?
Niełatwo. Szczególnie odczuła to moja rodzina. Więc nie dziękuję za przywołanie tego odium. Miałem szczęście lub nieszczęście być tam, gdzie coś się działo. Byłem przy narodzinach Solidarności, przy pierwszych reformach ustrojowych i przy debiucie Polski w Unii Europejskiej. Zawsze trudne role. Nie ma szans, żeby robić karierę polityczną na prywatyzacji. Niektórzy prywatyzatorzy w Ameryce Łacińskiej ginęli bez wieści. Pierwszy prywatyzator w Niemczech został zastrzelony. Zatem ja, przy wszystkich przygodach, zostałem przez moich rodaków potraktowany w sposób chrześcijański.
U nas nikt nie strzelał do ministrów prywatyzacji, za to niejeden z nich miał proces za prywatyzację. Pan też. Dlaczego?
Prywatyzacja po komunizmie to było zderzenie czołowe nawyków wyniesionych z PRL-u – mentalności „czy się stoi, czy się leży..." – z prywatną własnością. Zderzenie cywilizacyjne! Ludzie uważali przedsiębiorstwa, w których pracowali, za wielce wartościowe, chociaż w realnym świecie nawet te sfinansowane za kredyty z epoki Gierka nie miały szans na przeżycie. Prywatny właściciel okazywał się znacznie bardziej wymagający od tego państwowego. W PRL w wielu przedsiębiorstwach praktyką, na którą...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta