Baśnie tysiąca i jednego przedpołudnia
Kiedy wyruszają na przedpołudniowy spacer, mają w sobie coś z Sindbada opuszczającego rodzinny port. Cokolwiek się stanie, nieważne, na jakie niebezpieczeństwo trafią, wiedzą – tak jak on za którymś razem w końcu zrozumiał – że i tak wrócą do domu.
Opuszczą kotwicę w tym samym miejscu, gdzie teraz ją podnoszą. Światu potrzebni na równi z baśniowym żeglarzem, w ich opowieści też już mało kto wierzy. I tak jak on był każdą z wysp, na które trafił, wszystkimi przygodami, których doświadczył, i potworami, które pokonał, tak oni są miejscami, po których krążą. Nie wyruszał w kolejne podróże dla skarbów czy przygód, ale dlatego, że był Sindbadem, był żeglowaniem po nieznanym. Nie wychodzą codziennie o tej samej porze, kiedy ranek przestaje być rześki, a południe jeszcze nie zapłonęło, bo mają coś do załatwienia czy chcą zabić czas. Wyruszają, bo są emerytami w prowincjonalnym miasteczku. Są żeglowaniem...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta