Czarnobyl wciąż jest z nami
Amerykanka Kate Brown poświęciła kilkanaście lat na badanie skutków katastrofy z 1986 r. W swej książce skupia się na tym, co radioaktywne „dziedzictwo" oznacza dzisiaj. I dochodzi do niepokojących wniosków. Także dla Polski.
Wołyń, skup jagód w małym miasteczku oddalonym o 150, a może 200 km od granicy z Polską. Kolejka ukraińskich zbieraczy czeka na upłynnienie świeżo zebranych owoców. Na rampie stoi dozymetrystka wyposażona w licznik promieniowania gamma. Sprawdza każdą łubiankę. Gdy wskaźnik pokazuje wartość powyżej 450 jednostek, jagody przekraczają normę i są odstawiane na bok. Zbieracze wykłócają się o każdy wynik. Ale wcale nie dlatego, że ich jagody nie zostaną kupione. Za te radioaktywne ponad normę dostaną po prostu mniej pieniędzy.
Skup jagód ze spektrometrem przy każdej łubiance to wcale nie scena z końca lat 80. czy 90., ale gorące lato 2016. Kate Brown, autorka książki „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania", wraz z ukraińską przyjaciółką postanowiły sprawdzić, jak wygląda obrót owocami runa leśnego 30 lat po katastrofie. Co się dzieje z radioaktywnymi jagodami? Oficjalnie służą jako barwniki. Sprzedający twierdzą, że miesza się je z tymi „dobrymi" (choć prawie wszystkie są wciąż w jakimś stopniu skażone), by przeszły kontrolę i zostały wysłane do Polski do zakładów przetwórstwa. Stamtąd, w postaci gotowych produktów, trafiają na stoły w całej Europie. Podobnie ma się sprawa z grzybami. Radioaktywny cez, jod czy stront rozsiewane są w ten sposób po całym kontynencie. Ukraińcy zarabiają, Polacy zgarniają wartość dodaną, wszyscy są zadowoleni. I tak co...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta