Bronię urzędników
Państwo można uczynić przyjaznym obywatelowi bez odchudzania administracji, która już i tak jest mała i słaba – pisze były szef MSWiA.
Rząd Mateusza Morawieckiego przystępuje do wielkiej operacji zwalniania z pracy urzędników. Media są pełne doniesień o stosownych naradach, są wyznaczeni odpowiedzialni za całą operację, w urzędach zaczynają się bać. Ożywiły się związki zawodowe (np. w ZUS), wzmogły plotki na ministerialnych korytarzach, na sile przybrały gesty poddańcze i akty zawierzenia wobec przełożonych. Nie wiem, być może o to tylko chodzi, bo sens tej operacji wydaje mi się wątpliwy. Politycznie może się opłacać – naród nie lubi administracji, zwanej biurokracją lub urzędasami. To dziedzictwo wielu lat, kiedy państwo używało przemocy, w tym administracyjnej, wobec swoich obywateli, jawiąc się jako instrument opresji. Swoje zrobiło najgłupsze hasło niektórych polityków „tanie państwo", które nadal ma spory rezonans społeczny. Ale fakt, że nie ma ono nic wspólnego z dobrym i sprawnym państwem, umyka uwadze obywateli i polityków.
Pamięć instytucjonalna
Zacząć warto od tego, że Polska ma słabą i mało liczną administrację. Pracuje w niej (nie piszę o całym sektorze publicznym) nieco ponad 430 tys. osób, z czego ponad ćwierć miliona w administracji samorządowej. Statystyki dodają do tego często jeszcze pracowników sektora usług społecznych – ZUS, KRUS, mundurowe biura emerytalne – niekiedy także żołnierzy i funkcjonariuszy służb mundurowych, a także pracowników...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta