Słowa poszły na wojnę
Język został wplątany w służbę sporu ideologicznego. Ludzie rozgrzeszają się z braku oględności i kultury, bo uważają, że cel uświęca środki - mówi dr hab. Kazimierz Sikora, polonista.
Plus Minus: Czy będziemy musieli wykropkować dużo słów w naszej rozmowie?
To zależy od nas i od dojrzałości czytelnika. Jestem zdania, że zasadniczo nie ma brzydkich słów. Kiedy przyjrzeć się temu, skąd one się wzięły, to widać, że bardziej zależy to od ludzi niż od natury samego języka. Najgorsze, rynsztokowe słowa, wulgaryzmy pierwotnie nazywały np. dziurę w czymś („d..."), szyszkę świerkową („ch...") albo – to bodaj najgorsze – kurę („k..."). Gdy się przyjrzeć naturze wulgarności, trzeba by się zastanowić, do jakich treści kultury ona należy.
Ostatni okres nie pozostawia wątpliwości co do tego, że wulgarność stała się powszechna.
Ta moja wycieczka językoznawcy w przeszłość ma przekonać, że w naturze wulgarności leży agresja. Od słowa do słowa i... rozmowa się kończy, a otwiera droga np. do rękoczynów. Mamy dziś do czynienia z niebywałą ekspansją wulgarności i pospolitego chamstwa w różnych przestrzeniach komunikacyjnych i, niestety, jest na to coraz większe przyzwolenie.
Skąd to przyzwolenie?
Trudno na to odpowiedzieć. Moment odzyskania wolności bardzo silnie się objawił w języku. To była reakcja na silnie sformalizowany język poprzedniej epoki, który był kojarzony z nowomową. Remedium widziano – przynajmniej tak się wtedy wydawało – w otwarciu się nowych, młodych mediów na język...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta