Niekończące się zaklęcie
Język musi odnaleźć swój gatunek, tak jak człowiek powołanie. Bez niego będzie się tylko snuł przez życie, zajmował tym, co w danej chwili modne i oczywiste. Nie dotrze do szczególnej treści, która tylko przez niego mogłaby przyjść na świat. I jak powołanie nie jest on czymś, co można sobie wymyślić albo skopiować.
Podobno w krótkim czasie kosztowała śmierć ponad 100 osób. Ale nie wiadomo, kto i jak to policzył. Pewne jest natomiast, że legenda ta rozniosła się lotem błyskawicy, w ciągu zaledwie paru dni napisano o niej w ponad 200 gazetach, we wszystkich najważniejszych językach świata. Wiadomo też coś jeszcze. Jeżeli ktoś mógł napisać wywołującą falę samobójstw piosenkę, musiał się tego dopuścić Węgier. Padło na Rezső Seressa, a tytuł utworu znanego powszechnie jako „Piosenka węgierskich samobójców" brzmiał tak naprawdę „Szomorú vasárnap" – „Ponura niedziela" i opowiadał o nieszczęśliwej miłości. Choć dopiero w drugiej wersji; za pierwszym razem, podobno, o końcu świata, ale to nic, melodia pasowała w obydwu przypadkach.
Jeszcze w latach 30. XX wieku przetłumaczono go na kilkanaście języków – w Polsce „Ponurą niedzielę" zaśpiewał Mieczysław Fogg – ale tylko na Węgrzech i po węgiersku utwór zachował swoje śmiercionośne właściwości. Do tego stopnia, że nawet z natury oporni na zabobony i przesądy komuniści zabronili po 1945 roku jego wykonywania. Seressowi na wszelki wypadek w ogóle odmówili na parę lat prawa do publicznych występów. Zmarł, być może z poczucia obowiązku, samobójczą śmiercią. W 1968 roku wyskoczył z okna.
Cała ta opowieść wydarzyła się po węgiersku. W języku, którego poza kilkoma milionami...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta