O, Holender, to wszystko jest przecież żartem
Zbigniew Preisner z Krzysztofem Kieślowskim stworzyli postać Van den Budenmayera, fikcyjnego kompozytora. A ten zaczął żyć własnym życiem. Teraz może nawet już drugim.
W 1988 roku, w dziewiątej części „Dekalogu", reżyser Krzysztof Kieślowski chciał użyć pieśni Gustava Mahlera, ale konsultant muzyczny filmu ocenił, że nie ma w Polsce jego dobrych wykonań i trzeba sprowadzić nagrania z zagranicy. – Prawa autorskie i wykonawcze kosztowałyby majątek, więc Kieśl poprosił, żeby wymyślić mu jakiegoś kompozytora. A ponieważ wcześniej robiliśmy w Amsterdamie film dokumentalny „City Light", obaj byliśmy absolutnie zakochani w Holandii i Kieślowski chciał kogoś stamtąd – opowiada „Plusowi Minusowi" kompozytor Zbigniew Preisner.
Co ich tam zafascynowało? – Kochaliśmy chińskie knajpy. Nie ma w całej Europie lepszych! Absolutny obłęd! No i mają bardzo dobre śledzie. W ogóle Holandia ma coś w sobie, była piękna, jest piękna i będzie piękna. To nie tylko kraj tulipanów, tam żyją fajni i radośni ludzie bez kompleksów. Dlatego innego pomysłu na narodowość Van den Budenmayera nie było. To miał być Holender i koniec.
Jak Pan Cogito
Kieślowski dla japońskiego magazynu „Switch" przyznał: „Lubię Holandię, więc pomyślałem sobie, że mógłby to być kompozytor holenderski z przełomu XVII i XVIII wieku". Dodał, że potrzebował od Preisnera „takiej stylizowanej muzyki".
Preisner: – Wątek – tam, tam, tam-tam; ti, ti, ti-ti – puszczany na początku każdej części „Dekalogu" napisałem jeszcze przed filmem. I jak doszliśmy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta