Donikąd nie zmierzał, niczego nie szukał
Senne, melancholijne melodie stały się znakiem rozpoznawczym Cheta Bakera, a nieruchoma, jakby odlana z wosku, piękna twarz – wizerunkiem cool jazzu i Zachodniego Wybrzeża. Tego raju, w którym słońce nigdy nie zachodzi.
To chyba na trzecim piętrze. – Recepcjonista hotelu Prins Hendrik mruży oczy w popołudniowym słońcu. Pokazuje okno, z którego wypadł Chet Baker.
Trzy gwiazdki: za mało, by się zabijać o najzamożniejszych turystów, przybywających do miasta ze wszystkich zakątków świata. Hotel Prins Hendrik w Amsterdamie jest najbardziej znany właśnie jako miejsce tragicznej śmierci amerykańskiego trębacza w maju 1988 roku. Okna pokoju wychodzą na mały placyk i ulicę. Kawałek dalej rozciąga się Zeedijk – dawniej ulica narkomanów, dziś amsterdamskie Chinatown i dzielnica czerwonych latarni.
W filmie dokumentalnym „Let's Get Lost" Bruce'a Webera widzimy, jak na światłach na rogu Broadwayu i Pięćdziesiątej Siódmej zatrzymuje się chevrolet. Środek grudnia, ale dach drogiego sportowego samochodu jest opuszczony. Śnieg pada do środka, na eleganckie obicia siedzeń i starannie ułożoną fryzurę kierowcy. Chet Baker siedzi w swoim wozie w najlepszej marynarce i słucha nagrań Zoota Simsa. Ma dwadzieścia dwa lata. Kilka dekad później samolot lecący do Ameryki z Holandii wiózł trumnę z ciałem zupełnie innego Cheta Bakera – starca bez zębów, z twarzą przeoraną zmarszczkami, wyniszczonego latami uzależnienia od heroiny. Żył szybko, ale nie umarł młodo i wcale nie został pięknym nieboszczykiem.
– Straszna tragedia – niepewnie oznajmia hotelarz z Amsterdamu. Sucho, bez uczucia, tak tylko...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta