Sportowa pralnia
Dyktatorzy z Bliskiego Wschodu wykorzystują sport, żeby wybielić wizerunek. Formuła 1 wjechała już do Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a teraz debiutuje w Arabii Saudyjskiej. Futbol w coraz większym stopniu jest na łasce szejków.
Walka o tytuł mistrzowski to w tym roku pojedynek Maxa Verstappena i Lewisa Hamiltona, co przypomina batalie Ayrtona Senny z Alainem Prostem i Nikiego Laudy z Jamesem Huntem. Finał sezonu to jednak – inaczej niż przed laty – podróż po krajach bez sportowej tradycji i dziedzictwa, które wykorzystują Formułę 1 do politycznej gry.
Kibice żyją rywalizacją, która rozstrzyga się na torach Losail (Katar – wygrał Hamilton), Jeddah (Arabia Saudyjska – 5 grudnia) i Yas Marina (Zjednoczone Emiraty Arabskie – 12 grudnia). Zawody organizują kraje, które depczą prawa człowieka, a finał sezonu to modelowy przykład sportwashingu, czyli poprawiania wizerunku poprzez sport.
Skromny opór świata
Termin „sportwashing" trafił do powszechnego użytku niedawno, kiedy o dobre imię dzięki organizacji Igrzysk Europejskich walczyli Azerowie. Polityczne zyski płynące z wielkich sportowych wydarzeń już wcześniej poznali Rosjanie i Chińczycy, choć w ich przypadku istotniejsze od wybielania wizerunku wobec świata mogło być ugruntowanie pozycji władzy wśród własnych obywateli. Pierwsi usiłowali sprzedać nową wersję Rosji przy okazji piłkarskiego mundialu (2018) i zimowych igrzysk w Soczi (2014), które okazały się dopingowym przekrętem. Drudzy gościli olimpijczyków w 2008 roku, a za chwilę – przy okazji przyszłorocznej imprezy w Pekinie – stolica Chin zostanie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta