Zbawca Brazylii i urok chińskich pieniędzy
Inácio Lula da Silva został prezydentem Brazylii. Zwycięstwo twórcy spektakularnych programów socjalnych, piewcy demokracji, nie oznacza jednak, że Brazylii będzie nagle bliżej do Waszyngtonu niż Pekinu i Moskwy.
WWaszyngtonie odczuwano strach przed tym, jak mogą się skończyć październikowe wybory prezydenckie w Brazylii. W ostatnich tygodniach do swoich odpowiedników w największym kraju Ameryki Łacińskich dzwonili przedstawiciele Białego Domu i Pentagonu. Swoje obawy w rozmowie z doradcą Jaira Bolsonaro wyraził dyrektor CIA William Burns, a z szefem brazylijskiej dyplomacji Carlosem Francą kontaktowała się zastępczyni sekretarza stanu Victoria Nuland.
Amerykanie nie tylko obawiali się, że zwycięstwo tego, którego zwykło się nazywać „Trumpem tropików”, zakończy 36-letni okres wolności w czwartej co do wielkości demokracji świata, ale uruchomi dynamikę, która za dwa lata ponownie zaprowadzi do Białego Domu pierwowzór Bolsonaro: Donalda Trumpa.
Dla takich obaw dotychczasowy prezydent Brazylii dawał wiele powodów. Jeszcze w czasie pogrzebu Elżbiety II, 19 września, zdradził, że „jeśli otrzyma mniej niż 60 proc. poparcia, to znaczy, że system wyborczy szwankuje” (sondaże dawały mu wówczas mniej niż 40 proc. głosów, choć ostatecznie otrzymał ich 49,1 proc.). Przy innej okazji zapewniał, że „tylko Bóg może go usunąć ze stanowiska” i, nie mając żadnych na to dowodów, utrzymywał, że działający od 1996 r. bez zarzutu elektroniczny mechanizm liczenia głosów jest niewiarygodny. Nigdy też w kampanii nie zobowiązał się, że uzna niekorzystny dla siebie wynik...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta