16,5 km do najbliższej komisji wyborczej
Dlaczego działania profrekwencyjne państwa spotykają się z negatywnymi komentarzami i decyzjami części klasy politycznej? Dlaczego głosy mieszkańców podkarpackiego Wołosatego, podlaskiej Romanówki czy przygranicznych Momajn są za drogie dla polskiej demokracji?
Z niemałym zdumieniem przysłuchiwałem się opiniom i komentarzom senatorów oraz szerokiego grona ekspertów (akademików) podczas posiedzenia trzech połączonych komisji senackich debatujących 17 lutego br. nad zmianami w kodeksie wyborczym. Regulacja ta została mocno przebudowana już w 2018 r., kiedy to ustawodawca nowelą zwiększył udział obywateli w procesie wybierania, funkcjonowania i kontrolowania niektórych organów publicznych. Obecna zmiana ma m.in. na celu zwiększenie frekwencji w wyborach, ale instrumenty prawne w tym zakresie były dostępne przed zmianą.
Co z tą frekwencją?
Demokracja zakłada partycypację: demos (lud) i kratos (władza). Grecki pierwowzór (demokracja ateńska) oparty był na bezpośrednim uczestnictwie obywateli (ich części z prawem głosu – demotes). Ówczesna agora to dzisiejszy parlament. Dawne bezpośrednie głosowanie to obecnie akt wyborczy. Aktywność obywateli w życiu publicznym (tu: podczas wyborów) analizuje się w ujęciu frekwencji. O zagadnieniu tym napisano tomy, a polscy politycy przez ostatnie 30 lat odmieniali frekwencję przez wszystkie przypadki.
Amerykański socjolog prof. Seymour Martin Lipset (George Mason University) wskazywał, że brak partycypacji i reprezentacji odzwierciedla również nieistnienie społeczeństwa obywatelskiego. Z kolei prof. David Beetham (University of Leeds) podkreślał ważkość frekwencji...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta