Polska, sojusznik infantylny
Nie ma obowiązku należenia do NATO. Ale jeśli tam jesteśmy, trzeba się zachowywać jak członek rodziny czy klubu, a nie jak mały Kazio z drugiej klasy, który ma nadzieję, że pani nie zauważy jego brudnych rąk – pisze politolog.
Przygotowania, przebieg i rezultaty szczytu NATO w Wilnie powinny być dla polskich władz lekcją dojrzałego udziału w tym konkretnym sojuszu polityczno-wojskowym. Wiele bowiem wskazuje, że zarówno rząd, jak prezydent nie mają wystarczającej świadomości, czym jest sojusz atlantycki i co z niego wynika dla państw członkowskich. Głosy wypowiadane ostatnio przez przedstawicieli obozu rządzącego dowodziły raczej zarówno braku geopolitycznego realizmu, jak i dotkliwego infantylizmu w rozumieniu znaczenia NATO dla naszej części świata, zwłaszcza w świetle agresji Rosji na Ukrainę.
Sojusz, czyli wartości
Warto w tym kontekście przypomnieć początki polskich zabiegów o członkostwo w sojuszu. Pamiętam dobrze, jak wiosną 1992 roku ówczesny minister obrony Jan Parys na konferencji w centrum konferencyjnym MON przy Żwirki i Wigury w obecności sekretarza generalnego NATO cichym głosem (trema?) mówił o postanowieniu Polski ubiegania się o członkostwo w sojuszu.
Nie było wtedy łatwo mówić o takich ambicjach, ponieważ to nie było popularne w głównych krajach NATO. W tamtym czasie nie uważano Rosji za wroga, a nawet sądzono, że z czasem, dzięki wewnętrznym reformom, będzie się mogła stać cennym, strategicznym partnerem Zachodu (tak uważał m.in. Zbigniew Brzeziński).
Wtedy była to uprawniona kalkulacja. Ale też w państwach zachodnich nie brakowało obaw co do...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta