Santos odszedł, problemy zostały
Fernando Santos stracił posadę, bo reprezentacja grała poniżej oczekiwań i przyzwoitości, ale to nie wina selekcjonera.
Wydawało się, że Polski Związek Piłki Nożnej (PZPN), podpisując umowę z portugalskim szkoleniowcem, tym razem nie popełnił błędu.
Po Paulo Sousie od pierwszej konferencji widać było przecież, że to po prostu elegancki, inteligentny cwaniak, który dobrze wie, jak zamotać w głowach pracodawcom i dziennikarzom. Santos stanowił jego wizerunkowe przeciwieństwo.
Bez obietnic i lukru
Starszy pan z prawdziwymi sukcesami w roli trenera, nielubiący konferencji prasowych, gdzie musiał odpowiadać na pytania mądre i głupie, a myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść i zapalić papierosa.
Nie lukrował, nie obiecywał ani nie cytował Jana Pawła II, chociaż w podróżach na mecze nie rozstawał się w samolocie z różańcem. Zapowiadał ciężką pracę, stawiając akcent na „my”: razem trenujemy, razem gramy, razem cieszymy się ze zwycięstw lub ponosimy odpowiedzialność za porażki.
Przyjmując ofertę, chyba jednak inaczej sobie pracę wyobrażał. Miał prawo sądzić, że reprezentacja, w której gra Robert Lewandowski, a poza nim zawodnicy Juventusu, Arsenalu, Aston Villi, Southampton, Romy, Torino czy Wolfsburga są na tyle dobrzy, doświadczeni i odpowiedzialni, że wystarczy im tylko wskazać kierunek, a oni tym szlakiem pójdą.
Nie powoływał debiutantów, bo nie znając polskich...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta