System opiera się na poświęceniu i zaangażowaniu zwykłych ludzi
Z punktu widzenia członka obwodowej komisji wyborczej stworzony przez polityków system da się opisać słowami: „jakoś to będzie” albo „ląduj, zmieścisz się śmiało”.
Obwodowa komisja wyborcza, jakich wiele: prawie 2 tysiące uprawnionych do głosowania i 13 osób, by ogarnąć cały proces. Większość to ludzie młodzi – studenci. Zresztą wielu z nich już nie pierwszy raz w komisji. Ale w tym zestawie także debiutanci – nawet bez wstępnego przeszkolenia. I zadanie do wykonania, które z pozoru nie wydaje się trudne: wydać karty, zliczyć głosy i oficjalnie podać wyniki. Byłem członkiem tej komisji. Na tej małej i zupełnie niereprezentatywnej próbie widziałem, jak system budowany w ten sposób stoi na krawędzi katastrofy. A ratunek przychodzi z najmniej spodziewanej strony.
5 tysięcy dokumentów
Wszystko zaczyna się od masy papieru i na nim kończy. Dzień przed głosowaniem do siedziby komisji dostarczane są obwieszczenia, dokumenty i oczywiście karty do głosowania. Mimo że przyjeżdżają w paczkach, na których dokładnie podano, ile ich jest, i tak mozolnie trzeba je przeliczyć. Po kilka razy, żeby nie popełnić błędu. Prawie 5 tysięcy dokumentów. I to słuszne założenie, bo okazało się, że kart jest więcej, niż zapisano oficjalnie.
Różnice nie są wielkie, ale to pierwsza zapowiedź tego, że każda komisja liczyć może głównie na siebie. Karty należy jeszcze podstemplować, co zaczynamy robić o szóstej rano w dniu wyborów, by od siódmej móc je zacząć wydawać pierwszym...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta