To nie jest moje księstwo
– Polski Komitet Olimpijski stał się wreszcie taką instytucją, którą powinien być, i to pod wieloma względami. Wreszcie wyszliśmy z cienia. Nie wszyscy sobie tego życzą – mówi prezes PKOl Radosław Piesiewicz.
Czy biuro podróży, jakim rzekomo był PKOl, stało się już pana księstwem?
A kto takiego sformułowania użył i kogo te zmiany bolą? Działamy na podstawie polskiego prawa, ale zawsze byliśmy instytucją od państwa niezależną. PKOl z pewnością w ostatnim czasie bardzo się zmienił, co też zapowiadałem przed wyborami i na tej podstawie dostałem tak wysokie poparcie. Nie traktuję PKOl w kategoriach księstwa. To po prostu dobrze prosperująca instytucja, która ma pomagać związkom sportowym oraz koncentrować się na zawodnikach i trenerach.
Ma pan poczucie, że wiele jest osób, które to boli?
Jestem przekonany, że PKOl stał się wreszcie taką instytucją, którą powinien być – i to pod wieloma względami. Z pewnością nie wszyscy sobie tego życzą, a zwłaszcza ci, którzy chcieliby mieć wpływ na to, co się tu dzieje, lecz go nie mają. Nigdy nie należałem i nie należę do żadnej partii. Sport powinien łączyć, więc spotykam się z posłami oraz senatorami wszystkich opcji. Ci, którzy próbują przypisywać mnie do którejś ze stron, opowiadają głupoty.
Przyjaciół w partiach – także tej rządzącej poprzednio – pan jednak ma?
Nie wstydzę się moich znajomych i nie pozwolę, aby ktoś mi ich wybierał. Miałem przyjemność spotkać na mojej drodze...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta