Wojny fentanylowe
Fentanyl kładzie się cieniem na relacjach Waszyngtonu z Pekinem. Narkotyk, który zabija setki tysięcy Amerykanów, powstaje ze środków produkowanych głównie w Chinach. To rodzi pytanie, czy nie podsycają one specjalnie tego kryzysu.
Na chodniku walają się butelki, papierowe kubki, reklamówki i strzykawki. Wśród tych śmieci stoją ludzie zgięci w pół ze zwisającymi bezwiednie rękami. Większość w ogóle się nie rusza i nie reaguje na to, co dzieje się wokół. Inni poruszają się powoli, jak w transie. Przypominają żywe trupy z horrorów i dlatego są nazywani „zombie”. Niektórzy mają odsłonięte gnijące rany. Na rogu pod sklepem młody mężczyzna powoli osuwa się ze schodów na ziemię. Obok na skwerku dziewczyna wbija sobie igłę w rękę. „Widziałam kobiety, które miały amputowane kończyny i dalej się nakłuwały” – mówi w rozmowie z CNN Samantha Griffin, podopieczna fundacji Savage Sisters pomagającej narkomanom w Filadelfii.
Tak wyglądają ulice coraz większej liczby amerykańskich miast. W niektórych z nich owi „zombie” zajmują już całe dzielnice. Wszystkiemu winny jest fentanyl, wyjątkowo silny i niezwykle zabójczy narkotyk syntetyczny. I choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to wyłącznie wewnętrzny problem Stanów Zjednoczonych, to jego skutki wpływają też na rywalizację mocarstw i ich politykę. Pod koniec kwietnia kongresowa komisja ds. Chin wprost oskarżyła Pekin o to, że ponosi odpowiedzialność za to, co dzieje się m.in. na ulicach Filadelfii.
Heroina zbyt słaba
Na rozmowę z „Financial Timesem” Alma Sanchez przyniosła zdjęcie swojego syna....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta