Cenzura, przed którą nie ma obrony
Misja „walki z dezinformacją” pozwoliła technologicznym gigantom kontrolować przepływ informacji, jak im się żywnie podoba, i dała im potężne narzędzie władzy nad użytkownikami internetu. Czy o tym, co oglądamy, co czytamy i czego słuchamy w sieci, kiedykolwiek będą jeszcze decydować nasze preferencje?
W 2005 roku, zaledwie osiem lat po powstaniu, Google miał już pozycję giganta na rynku amerykańskim. Chcąc rozszerzyć swój wpływ na rozwijający się szybko rynek chiński, firma z Mountain View rozpoczęła negocjacje z komunistycznym rządem, w trakcie których ustalono warunki, na jakich wyszukiwarka może zostać udostępniona obywatelom Państwa Środka. Chińskiemu rządowi zależało na tym, aby Google stał się częścią cyfrowej transformacji, ale to amerykańskiej wyszukiwarce zależało na tym bardziej. Negocjacje dotyczyły więc raczej tego, na jakie ustępstwa może pójść firma, której mottem było „nie czynić zła” („don’t be evil”), a nie obustronnego kompromisu.
I tak właśnie się stało – Google zdecydował, że w imię biznesowej korzyści będzie cenzurować w wersji chińskiej wyniki wyszukiwania, które nie w smak były Komunistycznej Partii Chin. Ówczesny doradca do spraw polityki Andrew McLaughlin racjonalizował tę decyzję, mówiąc, że być może cenzura nie wpisuje się w misję Google’a, ale z drugiej strony pozbawianie Chińczyków dostępu do informacji w ogóle byłoby jeszcze gorsze.
Nieco później Google oficjalnie wycofał się z Chin, krytykując łamanie wolności słowa, po cichu zaś kontynuując współpracę z totalitarnym rządem w kwestii cenzury w projekcie pod nazwą „Dragonfly”. Związek...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta